15 listopada 2014

Światełko w tunelu.


Rose Melbourne 
18-letnia córka Aresa
______________________________________________________________

Jej matka pracowała w najstarszym zawodzie świata, a przez krótki i burzliwy romans z przystojnym mężczyzną po prostu zaszła w ciąże. Jej praca nie pozwalała na zostanie matką. Wyżaliła się nieznajomemu, że nie wie co zrobić. Ba, nawet nie wiedziała czyje to dziecko. Udało mu się ją namówić na to, by nie usuwała życia, które w niej się znajdowało. Jednakże zaraz po urodzeniu, uciekła ze szpitala, zostawiając na pastwę losu malutką Rose. Trafiła więc do domu dziecka, w którym spędziła niemal całe życie. Nie wiedziała kim jest jej matka ani ojciec. Płakała nocami w kącie swojego niewielkiego pokoiku, który dzieliła z sześcioma innymi dziećmi. Nikt jej nie chciał. Zbyt energiczna, nie potrafiąca czytać, agresywna i nieprzewidywalna. Kto by pragnął takiej córki? Może i z urody była piękna. Gęste blond włosy, duże zielone oczy i pełne usta. Co z tego, skoro sprawiała same problemy. Co z tego, że jedno złe słowo sprawiało, że wpadała w furię. Co z tego, skoro jej oczy nieraz stawały się czerwone, a widok krwi przyprawiał ją o uśmiech. Co z tego, skoro potrafiła wbić chłopcu ołówek z rękę, bo ciągnął ją za włosy. Co z tego, skoro jednym uderzeniem potrafiła rozwalić ścianę. Co z tego, skoro tak bardzo różniła się od innych? Nic. Ciągle słyszała, jaka to jest zła, brzydka, niedobra. Aż do pewnego dnia.
W dniu jej 17 urodzin przyszedł mężczyzna. Wysoki, umięśniony, nie z tego świata. Spojrzał na Rose i niemal od razu stwierdził, że chce ją adoptować. Nie wierzyła, myślała że to sen. Nie sądziła, że będzie przez kogoś chciana. Że ktoś uratuję ją z szponów tego okrutnego miejsca. Ale tak było. Tego samego dnia zabrał ją i zawiózł do małego domku. Tam dowiedziała się jednego. Że była jego biologiczną córką. Że wcale nie jest gorsza od innych. Wręcz przeciwna, jest od nich lepsza. Jest córką Aresa, boga wojny. Oczywiście go wyśmiała, bo co innego mogłaby zrobić? Pomyślała nawet, że facet ma świra. Zupełnie inaczej zareagowała, gdy wziął ją do tego cholernego obozu. Nie od razu uwierzyła, ale widok dość starszego mężczyzny z kopytkami sprawił, że zemdlała na miejscu. 
Od tamtego czasu stała się inną osobą. Czuję się sobą, żyje wśród osób podobnych do niej. Przynajmniej raz na dwa tygodnie kontaktuje się z swoim ojcem i nieraz z nim trenuje. Uśmiecha się, śmieje, bawi. Jest normalną nastolatką, o ile tak to można nazwać. Kocha walczyć, ale nie zabijać. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, przez co Cheiron nie raz stwierdził, że ma owsiki w dupie. Jest w miejscu, które ją akceptuje i dobrze jej z tym. Chociaż cholernie boi się ognia i co jakiś czas miewa okrutne koszmary, żyje z nadzieją, że nadejdzie lepsze jutro. I to jest najważniejsze. 

_________________
No i druga postać, hehe.
Rose jest dobra, nie bać sie.
Kocha wątki, kocha wszystko.
Autorka ma nadzieje, że uda jej 
się nawet w kimś zakochać. 
Tak więc, siema i powodzenia.
Romans, dramat, akcja, tragedia i komedia. 
Jestem na tak

19 komentarzy:

  1. [ Yay, Areska!
    Rosie brzmi jak "dziewczyna, wobec której Darien udaje, że woli brunetki". Ale mogło mi się tylko przesłyszeć. W razie czego, zapraszam na wątek.]

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  2. [...I to są właśnie argumenty, dla których Darien twierdzi, że dziewczyna w jego typie jest "jak Rose, tylko na odwrót". Ale twierdzi jakoś tak bez przekonania.
    Pomysłu na wątek jeszcze nie mam, ale liczę, że razem coś wymyślimy. Tym bardziej, że chyba wiem, jak mogłaby się zacząć ich znajomość. Jeśli dobrze czytam z karty postaci, to Rose zaraz po przybyciu do Obozu była zdezorientowana i to się przełożyło na agresję. Jeśli mam rację, to prawdopodobnie Wielki Dom jako przewodnika przydzielił jej kogoś, kto poradzi sobie z napadami złości dziewczyny. I padło na Dariena, który ten rok temu jeszcze nie był takim draniem, jakim zdarza mu się być teraz.
    Podoba Ci się taki punkt wyjścia?]

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  3. [W sumie to teraz przyszło mi na myśl, że w momencie, kiedy Rose chciała go zaatakować w tak nieporadny sposób, Darien pokręcił głową i zaprowadził ją na arenę, pokazał jak założyć pancerz, dał do ręki broń i nauczył podstaw. To brzmi jak początek naprawdę dobrej przyjaźni.
    Zapewne Rose przez rok nauczyła się wystarczająco wiele, by zostać dla niego równym przeciwnikiem, ale teraz jakby rzadziej ścierają się w polu. Właściwie to wydaje się, że Darien jej unika. Unika, bo nawet nie zauważył, kiedy wszystko zaczęło iść w kierunku "więcej niż przyjaciółka", a czegoś takiego Conway boi się bardziej nić gniewu Chejrona. I sytuacja zawisła w takim niepewnym punkcie.
    Myślisz, że Rose mogłaby postanowić zrobić porządek i ze sprawą i z Darienem? To byłby nawet ciekawy wątek.]

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  4. [Chętnie, chętnie :D Ale potrzebuję pomysłu :3 ewentualnie mogę jeszcze zaproponować wątek z Caspianem c:]

    Bellamy

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, może Eddie i Rose byli by bardzo dobrymi przyjaciółmi ?]

    Edward

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hmm. A co powiesz na to, żeby ogólnie oni mieli ze sobą wiecznie na pieńku i w ogóle i okazuje się, że jest jakaś misja, tylko nie zdecydowano jeszcze kto ma na nią pójść. Co ty na to, żeby oni o nią rywalizowali i aby koniec końców wyszło tak, że idą na nią razem? :D]

    Caspian

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ponuciłabym z Tobą, ale zupełnie nie znam tej piosenki.]

    Rok temu nowa w Obozie, córka Aresa, rzuciła się na niego, jakby chciała rozszarpać mu tętnice. Tylko robiła to w zupełnie niewłaściwy sposób. Jedyną rozsądną w takim wypadku rzeczą było nauczenie jej, jak powinna walczyć. Tamtego dnia na arenie Darien pozwolił wyładować Rose całą jej złość. W odruchu człowieczeństwa pozwolił nawet wyładować się na nim. Wiele na tym nie stracił, rok temu Rose nie miała pojęcia, jak skutecznie obić komuś żebra.
    Pokazał jej to. I mnóstwo innych rzeczy. W zasadzie był gotów pokazać jej wszystko, o co tylko go poprosi. Po raz pierwszy w ciągu (wtedy jeszcze) ponad szesnastu lat życia poznał dziewczynę, która traktowała go jak człowieka, a nie przedstawiciela innego gatunku. Owszem, zdarzyło mu się poznać kilka przemiłych, ale zawsze sprowadzało się do jednego. Z Rose było inaczej.
    A przynajmniej tak myślał do dnia, w którym kumpel z domku Hefajstosa zapytał "Przyjdzie też twoja dziewczyna, Conway?".
    To nie było tak, że nie podobała mu się Rose.
    Wręcz przeciwnie, podobała mu się do tego stopnia, że bardzo starał się przekonać sam siebie, że najbardziej lubi ciemnowłose, niziutkie blondynki o wyglądzie nimf. Podobała mu się tak bardzo, że każdego dnia coraz trudniej było mu patrzeć na nią jako na przyjaciółkę, a nie jak na dziewczynę.
    To było tak, że za bardzo bał się stracić przyjaźń Rose. I przyznać się do własnej słabości, której nie był świadom do dnia, w którym wytknął mu to syn Hefajstosa.
    Przestał rozmawiać z Rose. Najpierw znajdował różne wymówki, uciekał się do drobnych kłamstw, potem po prostu zaczął jej unikać. Doskonale znał rozkład jej dnia i omijał te miejsca, w których pojawiała się ona.
    I tak, sądził, że to najlepszy sposób rozwiązania problemu.
    Dlatego Rose wszystko zniszczyła, pojawiając się na arenie wtedy, gdy nie powinno jej być. Chciał się wycofać, gdy tylko ją zauważył, ale była szybsza. Dopadała do niego i złapała za rękę.
    Natychmiast poczuł gorąco w miejscu, gdzie go dotykała. Zaraz potem gorąco rozlało się po całym ciele.
    Patrzyła mu w oczy tak wyzywająco, że chciał odpuścić, odejść. Ale wiedział, że nie może tego zrobić. Ta bardziej buńczuczna część natury nie pozwalała mu na nieodpowiedzenie na wyzwanie. Dlatego patrzył na Rose. Tak, jak na przeciwnika, choć cichy głosik mówił mu, że powinien patrzeć zgoła inaczej.
    - Rose - powiedział spokojnie i nie spuszczając z niej oczu sięgnął po miecz ze stojaka na broń. - Nie każ mi się tłumaczyć, sama wiesz, dlaczego.
    Dobył własnego miecza, ale nie natarł na dziewczynę. Co prawda uniósł ostrze tak, by czubek wycelowany był w jej osłonięty napierśnikiem mostek, ale nie atakował. Czekał aż Rose się przygotuje.
    Zamierzał rozwiązać to tak, jak dawniej. Zamierzał sprawić, żeby wszystko było jak dawniej. Tylko nie miał pojęcia, jak to zrobić.

    [Wybacz, że tyle to trwało. Wołali mnie do odpytywania młodszego z niemieckiego. Co z tego, że nie umiem niemieckiego...]

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  8. [może to że uciekają z obozu i Chejron im daje kara ?]

    Edward

    OdpowiedzUsuń
  9. Eddie i Ros jak zwykle siedzieli na kamieniach w lesie, knując jakiś ciekawy plan. Chcieli jakoś rozruszać obóz, było w nim za nudno. Szczególnie dla świeżaków, czy kogoś takiego jak Eddie który w obozie jest od roku. Chciał się stąd na chwilę wyrwać, chciał na chwilę się zabawić, nie martwić się o to że jakiś potwór go człapnie o nienie. On chciał iść na dyskotekę chciał potańczyć, chciał pochwalić się swoim talentem. Dobrze że Ros go popierała, obydwoje ruszą dziś o zmroku tak by nikt ich nie zauważył. Bardzo dobrze obmyślili cały plan, mają wielką nadzieję iż to się uda.

    Eddie

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. [Tak, tam był komentarz. Ale bloger użarł połowę, więc musiałam napisać jeszcze raz.]

    Darien nie umiał mówić o uczuciach. Czasem miał problem z powiedzeniem, czy coś mu się podoba, czy nie. Wiedział, że uwielbia walkę. Do tego stopnia, że uważał, że walka może zastąpić rozmowę.
    Szczególnie, jeśli zna się przeciwnika tak dobrze, jak znali się on i Rose.
    Uparcie milczał. Może niezupełnie nic nie mówił, bo na początku rzucał drobne uwagi na temat postawy Rose, ale nie odzywał się w temacie, który tak interesował dziewczynę.
    Tu wyprostuj, tam przenieś ciężar ciała. Tylko na tyle cię stać?.
    Ostatnie zdanie wypowiedział specjalnie. Chciał sprowokować Rose. Żeby znowu go zaatakowała jak w zeszłym roku. Kiedy ona będzie wściekła, on się opanuje, odzyska spokój. Równowaga w przyrodzie.
    Do takiego wniosku doszedł między markowanym wypadem, a celnym sztychem, który zmusił dziewczynę do przejścia do defensywy. Styl, w jakim walczył nie był obcy nikomu, kto interesował się najlepszymi szermierzami w obozie. Tylko najlepsi potrafili przetrwać serię szybkich ataków, jakie wyprowadzał w takim momencie, gdy przeciwnik zdążył się już zmęczyć. Ale najgorsza zawsze była ta zgrabna finta, po której od razu następował bezbłędny piruet i mocna bastllera. Finałowy cios posyłał przeciwnika na kolana. O ile po desperackiej obronie miał jeszcze na tyle siły, by zamortyzować upadek kolanami.
    Tym razem jednak nie zaczął wyprowadzać uderzeń. Walczył jak mały drapieżnik, który postradał instynkt samozachowawczy i próbuje rozjuszyć lwa. Atakował zwykle pojedynczym pchnięciem, samiutkim czubkiem miecza. Zwykle jednak bawił się w kontrwypady, uniki i zwody.
    Płynnie prześlizgnął się pod ramieniem atakującej Rose i zaczepnie trącił ją klingą w biodro. Jednak nie wykorzystał momentu, gdy się odwracała. Odczekał ten ułamek sekundy i dopiero, gdy znów mogli spojrzeć sobie w oczy, podjął walkę.
    - Zostałeś baletnicą, Conway? - rzucił wesoło przyglądający się walce przyrodni brat Rose.
    Nieprawda, ruchy Dariena nie były aż tak taneczne. Rzeczywiście wyjątkowo unikał zwykłej maniery, która sprawiała, że nawet niepozorny atak przypominał pełną szarżę, a do tego stąpał miękko jak nigdy. Każdy uważny obserwator mógł bez trudu zauważyć, że syn Zeusa dopasował rytm do przeciwniczki. Jakby walczyli w jeden takt. W ten sposób każdy jej atak trafiał na wyprowadzoną w samą porę obronę.
    Mogli tak walczyć aż jedno z nich pomyli rytm, oboje padną ze zmęczenia lub - na co miał nadzieję Darien - Rose nie wytrzyma prowokacyjnego milczenia i wpadnie w furię.

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  12. Tak, miał to. Zdołał ją zdenerwować na tyle, by zapomniała przynajmniej o części treningu.
    Na to się naciął. Spodziewał się, że wkurzona Rose zapomni o wszystkim i zaatakuje tak, jakby trzymała miecz po raz pierwszy. Znacznie jej nie doceniał, co boleśnie odczuł już po dwóch sekundach, gdy tylko zaatakowała po raz pierwszy. Owszem, z błędami technicznymi, ale jednak z zastosowaniem techniki. Pierwszy raz dostał z zaskoczenia. Mocno. Drugi raz lżej, próbując dopasować się do obecnej sytuacji. Wreszcie trzeciego ciosu uniknął, ale nie wiadomo kiedy na jego brodzie pojawiło się płytkie rozcięcie. Zdołała go zadrasnąć, być może zupełnie niechcący, podczas odważnego szerokiego zamachu.
    Dotychczas rzeczywiście to przypominało zabawę. Nie dawał z siebie wszystkiego. Teraz jednak musiał zmienić podejście. Nigdy nie podobało mu się, jak dziwnie dzieci Aresa reagują na widok krwi. Niektórzy wpadali wtedy w bitewny szał. Nie chciał sprawdzać, czy to tak działa również u Rose.
    Stał się dwa razy szybszy. Właściwie nie można było jasno określić, gdzie akurat się znajduje. Nieco mocniej niż zamierzał uderzył płazem miecza w prawą dłoń dziewczyny. Wypuściła miecz.
    Kilku obserwujących ich herosów wstrzymało oddechy.
    Nie zaatakował, jak spodziewali się tego tamci. Lewą ręką złapał Rose za prawy nadgarstek, upuścił własną broń i zablokował również drugą rękę dziewczyny. Dokładnie tak, jak zrobił to w zeszłym roku.
    - Szczęśliwej rocznicy poznania, Rosie - powiedział, przywołując na twarz uśmiech. - Wybacz trochę spóźnione życzenia, jakoś nie było okazji porozmawiać.
    Zamilkł, oddychając ciężko. Walka zmęczyła oboje, a Darien czuł teraz wysiłek, do jakiego zmusił mięśnie na finiszu. W uszach szumiało mu własne tętno.
    - Dlaczego nie zwróciłaś mi uwagi zanim zacząłem naginać granicę? - zapytał szeptem, by słowa nie dosięgły uszu gapiów.

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  13. Przerwał kontakt wzrokowy, odwrócił się i sięgnął po miecz. Wytarł ostrze przed odłożeniem na stojak, wprawnie zamocował na uchwytach. Przez cały ten czas wąska zmarszczka na czole oddawała część tego, jak intensywnie roztrząsał każe słowo Rose.
    - Nie mówię o tym, Rosie. - Wymownie dotknął rozcięcia na podbródku. Nie powinien dotykać rany, ale uznał, że to nie zrobi większej różnicy. Mieczy też nikt nie dezynfekował. Poza tym skaleczenie było na tyle płytkie, że krew zdążyła już w większości zaschnąć. Co nie zmieniało faktu, że poczuł nieprzyjemne pieczenie.
    - Mówiłem o tym... wcześniej - odruchowo zniżył głos, przez co brzmiał teraz inaczej niż zwykle. Jakby bardziej dojrzale. O ile ktokolwiek był w stanie postawić słowa "Darien Conway" oraz "dojrzały" w jednym zdaniu.
    - Nie powiedziałaś mi, że naginam granicę - powtórzył spokojnie.
    Sięgnął do mocowań pancerza tak, jakby jego ręce mogły wygiąć się pod dowolnym kątem i bez problemów odpiął zatrzaski. Ściągnął napierśnik. Dopiero teraz dało się zauważyć, że walka mimo wszystko dała mu się fizycznie we znaki. Granatowa koszulka lepiła się do ciała, a wąska strużka potu spływała po klatce piersiowej Dariena zygzakowatą linią.
    - Przez jakiś czas byłem nawet na ciebie zły, myślałem, że mnie oszukałaś. Potem mi przeszło, zacząłem się tylko zastanawiać nad jedną rzeczą, której nie wiem nadal. Dlaczego nie powiedziałaś mi zawczasu, że się zagalopowałem? Nie podobała ci się nasza przyjaźń?
    Rose mogła być pewna, że Darien mówi dokładnie to, co myśli. Zresztą w innym wypadku musiałby być wyjątkowo głupi, by stawiać dziewczynie takie pytania. Nie dało się jednak ukryć, że najbardziej lubił jasne, nieskomplikowane sytuacje. Sprawa z Rose do takich nie należała, a Conway najlepiej czuł metodę rozwiązywania węzłów tak, jak zapoczątkował to Aleksander Wielki. I był mniej więcej tak samo subtelny.

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiele osób czyniło zarzuty pod adresem intelektu Dariena. Dotychczas ze spokojem przyjmował te wszystkie skargi. Nigdy nie czuł specjalnej potrzeby dorównania ilorazem inteligencji dzieciakom Ateny. Właściwie był całkiem zadowolony z niebycia ani geniuszem, ani ostatnim głupkiem.
    Mimo wszystko odebrał słowa Rose jako uwagę. Ona przecież nigdy, ale to nigdy, nie nazywała go "durniem". Chyba, że żartowała. Ale zawsze wiedział, kiedy Rose żartowała. I to nie był jeden z tych przypadków.
    - Między przyjaźnią, a... tym, co jest potem.
    W jego głosie przez sekundę słychać było wahanie. Nie znał dokładnej nazwy na "to, co jest potem". Nie zakochanie, nie zauroczenie. Znał te stany. Znał je zbyt dobrze, czego echo czuł nawet teraz. Im bliżej do niego podchodziła, tym mocniejsza zalewała go fala gorąca. Powtarzał sobie, że to zdenerwowanie. Że wcale nie chodzi o to, jak bardzo stęsknił się za widokiem jej zielonych oczu. Że wcale nie uważa, że sposób, w jaki na niego patrzy jest, gdy jest wściekła jest... elektryzujący.
    Tak, do dobre słowo. Z ust syna Zeusa wręcz komplement. Dobrze, że nie powiedział go na głos.
    - Rosie - odruchowo użył zdrobniałej formy jej imienia. - Nie jestem dobry w rozmawianiu o uczuciach. Możesz teraz po prostu przyłożyć mi po raz ostatni, jeśli uważasz, że zasłużyłem, a potem dokładnie wytłumaczyć mi, jak mam być twoim przyjacielem? Zapiszę sobie na kartce i obiecuję, że będę się tego trzymał.
    Przy ostatnim zdaniu na twarzy Dariena pojawił się wesoły uśmiech. Taki, jakim mógłby obdarzyć koleżankę pierwszoklasista zapraszający do gry w kulki albo inne ringo. Całkiem uroczym, bardzo niewinnym i do tego mocno wyczekującym.
    Wiatr zmienił się odczuwalnie na chłodniejszy. Początkowo przyjemnie studził kark, teraz jednak, gdy Darien zdążył już ochłonąć, powodował gęsią skórkę na ramionach. Chłopak zdecydowanie wolałby mieć na sobie suche ubranie, ale to musiało poczekać. Może Rose doceni jego poświęcenie. Tym bardziej efektowne, że gdy chciał podrapać się po policzku, naruszył świeżo zaschniętą ranę i krew wypłynęła ze skaleczenia aż na szyję, po czym dwie krople ściekły na koszulkę.
    Dobrze, że następnego dnia miał zaplanowaną wizytę w domu. Tylko mama potrafi prać usyfione urokami obozu koszulki.

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  15. [Imienniczka widzę! Witam serdecznie! O wątek pytać nie będę, bo chyba raczej chęci są, prawda? c:]

    Ross Masconi

    OdpowiedzUsuń
  16. Co to - to nie. Darien od kilku tygodni zastanawiał się, co zrobił nie tak. Nie, żeby był przekonany, że błąd leży wyłącznie po jego stronie. Po prostu nie mogło być tak, że jedno z nich jest zupełnie niewinne. Żywił jednak przekonanie, że zaczęło się od niego. Cokolwiek zrobił.
    Syn Zeusa potrzebował granic jak mało czego w życiu. Granice umożliwiały mu funkcjonowanie. Wszędzie tam, gdzie granice nie były jasno określone (przynajmniej w jego mniemaniu), gubił się i zachowywał jak dziecko we mgle. Bał się. Za każdym razem, gdy dotykał czegoś nieznanego, bał się, choć nigdy nie powiedziałby tego głośno. A relacja z Rose była tak unikatowa, że nie chciał jej stracić, nawet za możliwość przeniesienia jej na inny poziom.
    Tak, zgadliście. Obawiał się tego, co mogłoby się stać.
    - Zanudziłbym cię moimi problemami - powiedział, starając się brzmieć pogodnie, a jednocześnie tak, jakby wcale nie usiłował zmienić temat. Na szczęście Rose nie miała zamiaru bawić się w sesje psychologiczne. Darien stłumił westchnięcie ulgi.
    - Łyk nektaru załatwiłby sprawę, ale masz rację, lepiej będzie nie uciekać się do takich metod - powiedział z tajemniczym uśmiechem. - W ten sposób będziesz musiała oglądać, jaką wyrządziłaś mi krzywdę.
    Ruszył pół kroku za dziewczyną. W zasadzie nawet, gdyby powiedziała największą głupotę i uśmiechnęła się w ten sposób, poszedłby za nią. Od tego uśmiechu odrobinę przyśpieszało mu tętno i natychmiast miękła wola.
    To nie tak, że nie pojawiał się w ambulatorium. Po prostu zwykle obrywał tak nieznacznie, że niepokojenie nimf-pielęgniarek mijało się z celem.
    - Szczypie - zakomunikował, gdy Rose hojnie zrosiła skaleczenie wodą utlenioną. Rana natychmiast pokryła się pianą. - Mówię poważnie, mniej by bolało, gdybym dał się posiekać jeszcze trzem takim, jak ty. Więcej nie dam się namówić!

    Darien

    OdpowiedzUsuń
  17. [Oczywiście, że na wątek jestem chętna, tylko problem z pomysłem... :( ]

    OdpowiedzUsuń
  18. [Mi pomysł pasuje, mogę nawet zacząć. Tylko uprzedzę cię, że z początku relacje z Cole mogą być negatywne, dopiero po jakimś czasie się zmienią, ok? :]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Pomysłu jako tako nie mam (ale wymyślę, dam radę!) , ale Kath przydała by się jakaś tam przyjaciółka. ;)]

    OdpowiedzUsuń